Jak odkryłem, że wioska jest większa niż myślałem

Potrzeba wioski, aby wychować dziecko, a potem trochę
Susan Chiang / iStock

Zawsze uważałem, że aby wychować dziecko, potrzeba wioski. Dorastałam w Londynie w otoczeniu mojej dalszej rodziny i zanurzyłam się w naszej tradycyjnej kulturze Indii, w której nowi rodzice są silnie wspierani przez swoich bliskich.

Kiedy zostałam matką, mieszkaliśmy z mężem w Nowej Zelandii. Mieliśmy wokół siebie bardzo małą rodzinę i byliśmy po drugiej stronie świata, z tej zwartej sieci, którą zawsze otaczałem. Ale to tutaj dowiedziałem się o innej wiosce.

Przyszłe matki na zajęciach prenatalnych – wszystkie nieświadome tego, jak zmieni się nasze życie – stały się moją nową rodziną. Oni i nowe mamy na zabawach, porankach kawowych i spotkaniach lokalnych matek. Płakaliśmy razem z powodu braku snu, dzieliliśmy się dobrymi i złymi doświadczeniami, godzinami spacerowaliśmy, próbując zmusić niespokojne dzieci do zamknięcia oczu i rozmawialiśmy o tym wszystkim.

Te kobiety, które dopiero poznałam, stały się moimi tablicami dźwiękowymi, doradcami, powiernikami, przyjaciółmi – moją wioską. Słuchałem. Nie zawsze się zgadzałem, ale przynajmniej pocieszyła mnie ich troska. Patrzyliśmy, jak nasze dzieci razem kończą 1 rok życia iw tamtym roku dzieliliśmy najlepsze i najgorsze czasy. Zrobiliśmy to razem, a kiedy nasze dzieci rosły, my też.

Kiedy po raz drugi zostałam mamą, byłam z powrotem w domu. Razem z mężem i synem wróciliśmy do Londynu na czas narodzin naszej córki. Tym razem moją siatką bezpieczeństwa była tradycyjna wioska. Moja mama trzymała moje dziecko, kiedy mój mąż i ja byliśmy wyczerpani. Mój ojciec zabawiał mojego malucha. Ciotka kazała mi odżywiać tradycyjne potrawy, szczególnie dla kobiet karmiących piersią. Moi kuzyni podzielili się swoimi doświadczeniami związanymi z owinięciem, odsadzeniem i oczywiście usypianiem dziecka.

Moje pierwsze dziecko ma teraz 4 lata. Minęło już trochę czasu, odkąd wzywam wioskę ze względu na jej mądrość i pocieszające ciepło, ale po cichu, automatycznie, polegam na wiosce każdego dnia w bardzo zwyczajnych sprawach życia. Moi rodzice przez trzy dni w tygodniu opiekują się moimi dziećmi. Moja najlepsza przyjaciółka, której dzieci są w tym samym wieku co moje, zawsze wie, kiedy nalać kieliszek wina w złe popołudnie i zawsze jest przy niej, by dzielić się historiami o naszych ukochanych.

Ale wyciągnięcie ręki jest tym, co zrobiłem w tym tygodniu i zrobiłem to nie wiedząc, że to robię.

W dzisiejszych czasach mniej się martwię. Zaakceptowałem nasze słabości i nasze problemy. Nie martwię się, że moja córka większość nocy przychodzi do naszego łóżka, że ​​nadal jest w pieluchach, że synowi nie zależy na nauce pisania, że ​​nie myję ich wystarczająco włosów, że dużo oglądają telewizji. Być może w końcu jestem przekonany, że moje decyzje są podejmowane wyłącznie z myślą o ich najlepszym interesie i dlatego nie martwię się już o ocenę.

Ostatnio jednak coś mi ciążyło. Otworzyłem się na moim blogu i w mediach społecznościowych na temat moich zmartwień dotyczących mojego syna. Zawsze był bardzo kiepskim jedzeniem, ale w ciągu ostatnich kilku tygodni wzrosły moje obawy o jego dietę. Sięgnąłem przez Internet i po raz pierwszy od dłuższego czasu otwarcie rozmawiałem o swoich obawach. Szczegółowo je opisałem. Podzieliłem się swoimi obawami. Otworzyłem swoją duszę i pokazałem moje postrzegane przez siebie niepowodzenia, aby wszyscy mogli je zobaczyć. Troska ugruntowała się w moim umyśle tak głęboko, że czułem się tak, jakbym musiał o tym napisać, aby naprawdę się nim zająć. I tak się tym wszystkim podzieliłem.

W końcu byłem na tyle odważny, by wpisać słowa „zaburzenie związane z unikaniem jedzenia”. No i była wioska. Chociaż nie zdawałem sobie sprawy, że tego potrzebowałem, byłem otoczony. Zrozumiałem wtedy, że zostanie matką wymaga niekończącej się ścieżki uczenia się: uczenia się od matek, od kobiet, które nie są matkami, ale mają mądrość do dzielenia się, i od kobiet, które są na tyle miłe, by słuchać. Dziś nasza wioska składa się nie tylko z tych, których kochaliśmy od zawsze. To także ludzie, z którymi jesteśmy połączeni w sieci, matki, których być może nigdy nie spotkaliśmy.

Starzy i nowi przyjaciele, rodzina, znajomi, czytelnicy, nieznajomi – byłem pod wrażeniem tych, którzy byli tak dobrzy, aby się ze mną skontaktować. Niektóre wspólne historie, niektóre współczujące swoim podobnym doświadczeniom, niektóre uspokoiły mnie, a niektórzy po prostu chcieli dać mi do zrozumienia, że ​​pewnego dnia wszystko będzie w porządku. Ja im wierzę.

Ich przemyślane rady i mądrość, o które tak naprawdę nie wiedziałem, że proszę, pomogły bardziej, niż zdawałem sobie sprawę, że mogą. Dieta mojego syna się nie zmieniła, ale przypomniałem sobie, dlaczego zaufałem swojemu instynktowi: wiem, że będzie dobrze.

Wieś nie może zmusić mojego syna do jedzenia, ale kiedy oferowała swoją pomoc i gdy słuchałem, niepokój ustąpił. W jakiś sposób odnalazłem swoją siłę w zbiorowych słowach i zachętach wioski i przypomniałem sobie wszystkie lata, jakie zajęło budowanie tego zaufania do macierzyństwa, które zostało wzmocnione przez wioskę, ale oparte na mojej własnej odmowie usprawiedliwienia moich działań lub poddania się osądowi.

Wioska to coś więcej niż moja rodzina, moi starzy przyjaciele i moi nowi. To każdy czytelnik, każdy rodzic i nie-rodzic, który kiedykolwiek skontaktował się z nami, słuchał lub po prostu tam był i dał mi znać. A siła wioski to nie tylko to, że będzie wychowywać dziecko – będzie też po to, by pomagać, wspierać i karmić rodzica, który nie mógł tego zrobić w żaden inny sposób.

Do wychowania dziecka potrzeba wioski. Tak. Ale żeby wychować matkę, potrzeba też wioski.