„Po prostu chcę, aby moje dzieci były szczęśliwe” to jedna z największych pułapek rodzicielskich, w jakie moglibyśmy się wpaść. Wiele rzeczy sprawia, że dzieci są szczęśliwe. Żadne zasady i nocne oglądanie Disney Junior nie uszczęśliwiłoby ich. Góra Skittles wrzucona do wanny z karmelowym popcornem uszczęśliwiłaby ich. Wypuszczenie ich na wolność w sklepie z zabawkami lepkimi palcami i młotkiem sprawiłoby im radość. I nie mam zamiaru tego robić każdy tego gówna.
Moim ostatecznym celem jako rodzica nie jest uszczęśliwienie moich dzieci – to ich spełnienie. Szczęście będzie sporadycznym efektem ubocznym. Szczęście to kapryśny drań, a ciągłe szczęście jest tak samo odrętwiałe, jak żadne.
Kiedy tak bardzo skupiamy się na tworzeniu szczęśliwych dzieci, pośrednio uczymy je, że za każdym razem, gdy nie są szczęśliwe, życie jest złe. Kiedy są smutni, proponujemy im lody na pociechę. Kiedy się nudzą, kupujemy im zabawki, aby je rozpraszać. Kiedy są głośne, kładziemy je przed telewizorem, aby zapewnić im rozrywkę. Uczymy ich, że brak szczęścia można naprawić rzeczami pochodzącymi z zewnątrz, ale nikt nigdy nie znalazł tam szczęścia.
Moja praca jako rodzica nie polega na uszczęśliwianiu ich – chodzi o to, by były zdrowe i bezpieczne. A jeśli czegoś dla nich chcę, to jest to nie będzie szczęściem.
To, czego chcę dla moich dzieci, to doświadczanie miłości w jej narastającej i zanikającej fazie.
Chcę, aby pokonali wyzwania z inteligencją i wdziękiem.
Chcę, żeby przeszli przez swoje serca i umysły, na każdym kroku odkrywając w sobie bardziej wykwintne skarby.
Chcę, żeby przez całe życie żyli w ciekawości, głodzie wiedzy i pragnieniu doświadczenia.
Chcę, aby były zakorzenione w empatii i współczuciu dla otaczającego ich świata.
Chcę, żeby byli mili, hojni i pełni człowieczeństwa.
Chcę, żeby chcieli w oczywisty sposób zmienić życie, które przeżywają.
Chcę, żeby uwierzyli w to, kim są i w siłę swojego najmniejszego wkładu.
Chcę, żeby byli pewni siebie.
Chcę, żeby często spotykały się ze strachem i czasami znajdowały odwagę, ponieważ oznacza to, że pracują poza ciągłym komfortem i bezpieczeństwem.
Chcę, żeby eksplodowali pomysłami i kreatywnością, badali i eksperymentowali ze wszystkim, na co mają ochotę.
Chcę, żeby podjęli ryzyko, upadli, ponieśli porażkę i dowiedzą się, co to znaczy wstać z zadrapaniami na kolanach i bliznami na sercach. Chcę, żeby uwierzyli w uzdrawiającą moc „znowu” i „następnym razem”.
Chcę, aby moje dzieci były wystarczająco bezpieczne, aby polować, gdy są głodne, i aby były wystarczająco duże, aby dzielić się zdobyczą, gdy się uda.
chcę wszystkie te rzeczy dla moich dzieci, a większość z nich nie ma irracjonalności i rozterki szczęścia. Te rzeczy wymagają ode mnie jako rodzica wysiłku, czasu i zaangażowania.
Wymagają ode mnie dalszego uczenia się, przede wszystkim o sobie. Wymagają ode mnie bycia najlepszą i najbardziej autentyczną wersją siebie każdego dnia, każdej minuty, każdego „teraz” – kiedy są w pobliżu i kiedy ich nie ma.
Wymagają ode mnie czytania i uczenia się o edukacji, żywieniu, psychologii, dzieciach, mózgach, wytwarzaniu cukierków, biżuterii kostiumowej, gatunkach dinozaurów i wszystkim, co jest ważne w że za chwilę.
Wymagają ode mnie zbadania własnych lęków i ograniczeń, przerw i przekonań.
Wymagają ode mnie otwartości i miejsca, w którym mogą być sobą. Wymagają ode mnie zrozumienia ich różnic i dziwactw.
Wymagają ode mnie rozwiązywania problemów na miejscu, gdy biegną do mnie we łzach.
Wymagają ode mnie cofnięcia się, gdy mają własne bitwy do stoczenia i kiedy mają własne rany do wyleczenia, i wymagają, żebym wiedział, kiedy naprawić, a kiedy trzymać.
Wymagają ode mnie nieskończonego współczucia, sypania na nich miłością, zrozumieniem i akceptacją, ilekroć pozostała mi energia, a zwłaszcza gdy tego nie robię.
Wymagają ode mnie odwagi i wiary, kiedy mają do czynienia z czymś, z czym nigdy się nie spotkałem i nie wiem, co robić.
Żądają, abym powiedział: „Nie wiem. Sprawdźmy to. ” Czasami wymagają, żebym po prostu nie wiedział.
Wymagają ode mnie długiego patrzenia w lustro. Wymagają ode mnie przyznania się do własnych błędów, śmiechu na głos tak często, jak to możliwe, a także głośnego płaczu, gdy płacz jest potrzebny.
Wymagają ode mnie proszenia o pomoc, przebaczenie i wsparcie oraz życia z tak niewielkim poczuciem winy, z jakim mogę przeżyć.
Rodzicielstwo to jedna z najtrudniejszych rzeczy, jakie kiedykolwiek próbowałem zrobić. Jest to również jedna z najbardziej bolesnych, rozdzierających serce, zginających umysł, wypełniających miłość, palących pewność siebie i budujących poczucie własnej wartości ról, jakie człowiek może kiedykolwiek odegrać. Ale to praca – dużo pracy – ponieważ chcę być rodzicem, jakim będą chciały być moje dzieci.
Chcę być rodzajem rodzica, na którego patrzą moje dzieci, kiedy potrzebują rodzica, na którego można się patrzeć, i rodzajem rodzica, z którym rozmawiają, gdy potrzebują przyjaciela do słuchania.
Chcę być rodzicielką, która głęboko w głębi swojej sekretnej duszy wie, że dała wiedzę, mądrość i doświadczenie, którą posiadała, poszła w pogoń za tym, czego nie zrobiła i żyła w pokoju z tym, co zostało pomiędzy .
Po prostu chcieć, aby nasze dzieci były szczęśliwe, jest łatwe. Nauczenie ich, jak projektować życie pełne znaczenia, powiązań i wartości, jest ogromnym wyzwaniem. Wciąż uczymy się, jak się tam dostać.
Ten post pierwotnie pojawił się na Medium.[free_ebook]