Moje dziecko jest z natury zrzędliwe, a ja nie próbuję go zmienić

Zrzędliwy dzieciak
Juanmonino / iStock

Żyję z czymś, co w zasadzie sprowadza się do ludzkiej wersji Oscara Groucha. Jest stworzeniem z przyzwyczajenia, a niebo pomaga każdemu, kto miesza się z jego rutyną – lub każdemu, kto jest w pobliżu po następstwach.

Obudź go zapalając światło i przygotuj się na deszczową chmurę zrzędą, która spadnie na domowników. Ogromnie woli samotność, bo generalnie ludzie mu „przeszkadzają”. A jeśli zapytasz, jak minął jego dzień, prawdopodobnie otrzymasz odpowiedź typu „straszny” lub „najgorszy dzień w życiu”.

Ale ten dziwaczny Kłapouchy nie jest dziadkiem machającym laską, zrywającym się z trawnika: mam na myśli mojego syna, który przez całe swoje 14 lat był dokładnie taki. Lubię go drażnić, że jest starcem na treningu, ale nie obraża go to, jakby to był dokładnie jego cel.

Długo, podobnie jak matki, martwiłam się o niego. Próbowałem wskazać, co robimy, co mogło powodować, że znalazł się w tym ciągłym stanie z kciukami w dół. Nie mogłem przypisać tego hormonom, ponieważ był taki, odkąd był mały, na długo zanim jego głos zaczął pękać, a doły zaczęły cuchnąć.

Kiedy nie mogłem niczego sprecyzować, zdałem sobie sprawę, że mogłem po prostu urodzić osobę z wrodzoną zrzędą.

Nie jest przygnębiony. On nie cierpi. Nie jest otoczony rodziną pełną negatywnych ludzi; w rzeczywistości staramy się być pozytywnymi wzorami do naśladowania – zawsze starając się rzucić światło na jego ponury pogląd. Ale pomimo naszych największych wysiłków, aby poprawić mu nastrój, naturalnie przechodzi on w swój kłujący, pozbawiony entuzjazmu stan.

Urodziliśmy się z pewnymi predyspozycjami, wrodzonymi temperamentami, tak samo jak jesteśmy przeznaczeni, aby mieć ciemną skórę lub blond włosy lub być lewo- lub praworęczni. I tak jak mój syn miał niebieskie oczy i talent do programowania komputerowego, tak samo postawiono go, no cóż, niezupełnie po słonecznej stronie. Już jako niemowlę był dość ponury, był cherubinem o różowych policzkach, którego gumowate uśmiechy były tym cenniejsze, że było ich niewielu.

Nie mogę sobie wyobrazić, żebym był tak wiecznie zrzędliwy, jak się wydaje, ale jest jego właścicielem, wyposażony w niewzruszone poczucie siebie i godny pozazdroszczenia poziom satysfakcji z tego, kim jest; kiedy mówię, że nie obchodzi go, co ktokolwiek o nim myśli, mam na myśli to z całego serca.

Mimo to staram się nadawać każdego dnia optymistyczne nastawienie przy każdej okazji, ponieważ taki właśnie jestem, jakby dzisiaj był dzień, w którym zrozumie, jak miło jest być pozytywnym. „Spójrz na ten piękny poranek!” Tryluję, otwierając jego zasłony.

„Bardziej mi się podoba, kiedy pada”, mówi beznamiętnie. Naprawdę to robi, kucając w swojej sypialni z kocem wokół ramion i obserwując deszcz – jeśli nie z uśmiechem, to przynajmniej z nieco mniejszym zmarszczką. A jeśli jest w „dobrym” nastroju (przynajmniej dla niego) i czuje się wyjątkowo rozmowny, opowie o tym, że kiedy będzie starszy, przeprowadzi się na północny zachód Pacyfiku, gdzie cały czas pada deszcz, do małego mieszkania bez miejsca dla nikogo oprócz kotów.

I tak to jest.

Ale próba zmiany go jest niemożliwa. Jest rannym człowiekiem, specem od komputera, totalnym kotem i miłośnikiem pikantnych potraw, a także zrzędą. Jest w jego kościach i jest całkowicie w porządku z takim byciem – a jeśli ktoś ma z tym problem, wolałby być sam. Jest sobą bez przeprosin, autentycznie, bez względu na to, jak różni się od swoich wesołszych rówieśników.

Czuje się jak w domu we własnej (grubej, zrzędliwej) skórze. I podobnie jak Oscar Zrzęda w swoim ukochanym koszu na śmieci, nie można go zachęcać ani zachęcać do tego, kim jest. Nikt na Ulica Sezamkowa kiedykolwiek patrzył na Oscara i martwił się, że jest przygnębiony i potrzebuje pomocy psychologicznej. Spojrzeli na niego i zdali sobie sprawę, że był szczęśliwy, że jest nieszczęśliwy. Był świetny, kiedy mógł narzekać. Uwielbiał śmieci i brud, na które wszyscy inni podnosili nos. I chociaż nie mogli w pełni zrozumieć, dlaczego, po prostu pozwolili mu być… i tak go kochałem.

Tak długo, jak mój syn nie jest niemiły dla innych ani nie rani siebie (nie i nie), może cieszyć się swoją zrzędliwością, ile chce. Kim jestem, żeby spróbować zmienić jego naturę tylko dlatego, że jest tak różna od mojej?

Jestem jego matką i moim zadaniem jest akceptować i kochać go takim, jakim jest – nawet jeśli za całe życie nie mogę zrozumieć ani się z nim utożsamiać czemu chciałby taki być.

Czy nasza codzienna rutyna byłaby łatwiejsza, gdyby mój syn był radosny i optymistyczny i odnosił się do tego z niepohamowanym entuzjazmem? Jestem prawie pewien, że tak będzie. Ale gdyby miał pogodne, wesołe usposobienie, byłby zupełnie inną wersją syna, którego kocham. I nigdy, przenigdy bym tego nie chciał, ponieważ nauczyłem się doceniać jego grymas tak samo jak jego uśmiech.

W końcu jest też piękno w deszczowe dni. I nikt nie wie tego lepiej niż on.