Straszna mama i Westend61 / Getty
Od sześciu lat marzyłem o podpisaniu kontraktu z agentem literackim, marzyłem o zrobieniu pierwszego prawdziwego kroku w kierunku publikacji.
Napisałem pięć książek – a może sześć? – i setki razy byłem odrzucany przez setki agentów literackich.
Odrzucenie to wszystko, co wiedziałem.
To nie było przyjemne; w rzeczywistości było to szalenie zniechęcające.
Ale to był mój zwykły, mój znajomy.
Do niedawna.
Niedawno dostałem mój tak.
Niedawno dostałem e-mail, o którym marzyłem, ten, o którym wyobrażałem sobie, że wyląduje w mojej skrzynce odbiorczej z powiewem blasku i światła.
E-mail, który myślałem, że otrzymam, a potem o nim krzyczę z dachów.
Zamiast tego otrzymałem wiadomość e-mail, zamknąłem laptopa i przystąpiłem do przygotowywania lunchu dla moich dzieci, jakby to, o czym marzyłem od lat, nie wydarzyło się po prostu.
Dopiero później, kiedy wysłałem kilka SMS-ów do bliskiej rodziny i przyjaciół, aby im powiedzieć, a ich entuzjastyczne podekscytowanie było wyczuwalne nawet w wiadomościach, a ja spędziłem swoje słowa na tłumieniu ich podniecenia, zamiast piszczeć niespójnie, zdałem sobie sprawę, że moja reakcja była dziwaczny.
Nie jestem pewien, dlaczego moja reakcja była tak przytłumiona.
Może dlatego, że żyjemy teraz w Wielkiej Pauzie i wszystko jest wyciszone – w tym radość i świętowanie.
Może dlatego, że chwile, o których marzysz od lat, nigdy nie pasują do rzeczywistości.
Niestety e-mail nie dotarł z powiewem blasku, blasku i światła – mówiąc szczerze, nie widziałem jeszcze e-maila, który to zrobił.
A może, a podejrzewam prawdopodobnie, moja cicha odpowiedź była łagodzona przez moją przeszłość, mój smutek i młode wdowieństwo oraz surową prawdę, której musiałem się nauczyć dwa lata temu: zbyt dobre rzeczy można zbyt łatwo wyrwać.
Piękne, szczęśliwe, satysfakcjonujące, doskonale niedoskonałe małżeństwo może zostać zerwane, nawet jeśli walczysz jak diabli, aby je uratować.
A kiedy dobre rzeczy są odrywane, zwłaszcza gdy są odrywane, gdy wciąż trzymasz się ich z całej siły, pozostała przestrzeń boli.
Przypadkowo wylądowałem na orbicie mojego zmarłego męża.
Kilka zrządzeń losu sprawiło, że pewnej nocy stanęliśmy naprzeciwko siebie na parkiecie niedługo po ukończeniu college’u.
To nie miało się w nic zmienić – ludzi nie spotyka się wiecznie w barach, a już na pewno nie w nocnych klubach w koszulkach z czerwonymi cekinami.
Ale to zrobiłem.
I nie mieliśmy burzliwego romansu, ale mieliśmy dobre życie – takie życie, o którym nigdy nie odważyłem się marzyć o sobie, dorastając w domu z ojcem, który zniknął, jakby miłość nie była wystarczającym powodem do odwiedzenia i matki która była pochłonięta wysiłkiem utrzymania trojga jej dzieci w ubraniu, mieszkaniu i jedzeniu.
Życie, które przeżyłem z mężem, było prawdziwą bajką, której nigdy nie spodziewałem się przeżyć.
Oczywiście sprzeczaliśmy się i sprzeczaliśmy.
Czasami był zbyt uparty dla własnego dobra, często ja byłem gorszy.
Czasami rozwalaliśmy się nawzajem, a czasami nie mieliśmy sobie nic do powiedzenia.
Ale przede wszystkim śmialiśmy się, rozmawialiśmy i wiedliśmy życie pełne życia.
Przede wszystkim czułem się, jakbym wspiął się na własną górę marzeń, przekraczając nawet to, co uważałem za szczyt.
Byłem tak wysoko, że prawie mogłem dotknąć gwiazd.
Może tak zrobiłem.
A potem to życie, które było pełne życia, zostało wyrwane.
I upadłem.
W dół tej góry, obok miejsca, gdzie powinienem był przestać się wspinać i grać bezpiecznie, do miejsca, w którym nie mogłem nawet zobaczyć tych gwiazd, których dotknąłem.
Prawda, której nauczyłem się dwa lata temu, jest taka: kiedy skalujesz swoje najśmielsze marzenia, kiedy jesteś zbyt blisko szczytu, jest o wiele większa odległość do upadku; lądujesz mocniej; siniaki trwają dłużej, może nawet wiecznie.
Prawda, której nauczyłem się dwa lata temu, jest taka, że pozostawanie na dnie góry osobistych marzeń jest bezpieczne.
Nie możesz upaść, nie możesz przegrać i nie możesz zostać zraniony.
Od tamtej jesieni wydostałem się z tego samego dna.
Czasami widzę przebłyski światła gwiazd z miejsca, w którym jestem.
Ale trzymałem się znacznie poniżej tej wysokości, na której grałem bezpiecznie.
Ponieważ wszystko wydaje się teraz takie kruche, tak niemożliwie delikatne i łamliwe.
Niemal mogłem uwierzyć, że może łatwiej w ogóle się nie wspinać.
I jeszcze…
Za każdym razem, gdy myślę o tym e-mailu, o tym tak, Jestem pełen radości i nadziei na przyszłość, która płonie tak jasno, że prawie nie mogę oddychać bez hiperwentylacji.
Pomimo mojego strachu, już wspinam się na tę górę marzeń.
I nie mogę przestać myśleć o innej lekcji, której nauczyłem się dwa lata temu, tej, która nie jest tak głośna jak moja pierwsza, ale pozostaje równie wytrwała i natarczywa.
Czasami nie masz drugiej szansy na zrobienie tego, co Cię najbardziej przeraża.
Czasami dobrze jest nie wspinać się na tę wymarzoną górę, ponieważ się boisz i musisz skupić się tylko na przetrwaniu, co często jest wystarczająco trudne.
Ale w innych przypadkach, nawet w większości przypadków, skalowanie tej góry pozwala dotknąć światła gwiazd – nawet na chwilę.
I ta chwila jest wszystkim.
Ten moment będzie powodem upadku, jeśli upadniesz, wstaniesz z powrotem i będziesz miał siłę, by ponownie się wspinać.
Prawda jest taka, że boję się celebrować spełnienie tego marzenia.
Ponieważ to czyni to prawdziwym.
Oznacza to, że wspiąłem się na wysokość, która będzie bolała, jeśli upadnę.
A ja już mam siniaki i blizny po tym pierwszym strasznym upadku.
Ale prawda jest taka, że jeśli upadnę, wiem, że wrócę.
To wystarczający powód do świętowania.