
metinkiyak / iStock
Pozostawienie dziecka za sobą było jednym z najtrudniejszych momentów w moim życiu.
Jej maleńka ramka miała szansę rosnąć tylko przez 31 tygodni 4 dni, zanim dołączyła do świata. Jej płuca były zbyt słabe, by pobierać potrzebny jej tlen. Jej odruch ssania był słabo rozwinięty, uniemożliwiając jej małym ustom pobieranie pożywienia, którego tak bardzo potrzebowała. Temperatura jej ciała gwałtownie spadła, kiedy znalazła się poza przezroczystym plastikowym pudełkiem. Przyłączona do maszyn, przewodów, monitorów i ubrana tylko w pieluchę na tyle małą, by przypiąć Beanie Baby, leżała i spała. Nieświadoma tego, jak nasz świat nagle obrócił się w najbardziej przerażającym kierunku, spała w spokoju zarezerwowanym dla medytacji lub śmierci.
Każdy krok w korytarzu wyłożonym białymi kafelkami prowadzi nas o milę od niej. Fluorescencyjne żarówki uwydatniły moją wykrzywioną twarz, gdy bezskutecznie wykręciłem policzki, by powstrzymać łzy. Nawet gdyby płakała, płacz byłby stłumiony przez plastik, który zapewniał jej bezpieczeństwo. Wątpiłem, żeby płakała.
Strach przed powrotem do jej pokoju następnego ranka był w chwili, gdy wjechaliśmy na parking. Po niespodziewanym przedwczesnym porodzie, strachu przed śmiercią, kiedy bicie jej serca było niewykrywalne przez kilka minut, i nieplanowanym cesarskim cięciu, które pozostawiło mnie poobijanego, jednocześnie obolałego i zdrętwiałego oraz wzdętego w moich spodniach do jogi z gumką, ten szpital był ostatnim miejscem Chciałem wrócić.
Ale była tutaj. Odmówiono jej wypisania, minęło jeszcze pięć tygodni, zanim uwolniła się z kajdan. Musiała poczuć nasze delikatne dotknięcia, czule trzymając ją na naszej nagiej skórze. Pragnęła usłyszeć nasze głosy, kiedy czytamy jej historie, opowiadaliśmy jej o jej nowej rodzinie i cicho śpiewała „You Are My Sunshine”.
Znaleźliśmy sposoby, aby zachować zdrowie psychiczne, kiedy dokuczliwe sygnały, ćwierkanie, paplanina pielęgniarek i historie podsłuchane przez naszych współlokatorów przez cienką ścianę kurtynową były po prostu zbyt trudne do zniesienia. Wolontariusze profesjonalni fotografowie przychodzili przez rezerwowanie spotkań, aby złapać naszą ukochaną maleńkę w krótkich chwilach, kiedy jej oczy były otwarte, usta otwarte. Po tygodniach spotkania naszej miłości z wiecznie śpiącym dzieckiem, w końcu pojawiła się obudzona, czujna, żywa.
Dołączyliśmy do innych rodziców na czas rękodzieła w w dużej mierze nie urządzonej sali konferencyjnej, mimo że żadne z nas nie było sprytne. Rodzinne posiłki w poczekalni NICU, tak niezręczne, jak to tylko możliwe, dawały nam szansę na zjedzenie na obiad czegoś więcej niż krakersów z masłem orzechowym.
Rozmawialiśmy z innymi rodzinami w pokoju Ronalda McDonalda, gdzie wolontariusze zapewnili liny ratunkowe poprzez społeczność, przekąski i okna na zewnątrz, a my siedzieliśmy w upragnionej pustce głośnych alarmów.
Wraz z rozwojem naszego dziecka rosła jej szansa na życie. Samodzielne oddychanie nastąpiło w ciągu dwóch dni od urodzenia. Kilka razy dziennie ignorowaliśmy rurkę do karmienia płynącą jej z nosa i prezentowaliśmy butelkę, błagając ją, by znalazła swój odruch ssania. Pamiętając o znalezieniu równowagi między zapewnieniem jej możliwości karmienia się ekstremalną energią, którą zużywała na jedzenie, nie chcieliśmy hamować jej wzrostu poprzez spalanie cennych kalorii, które udało jej się wydobyć. Ale się nauczyła. Celem było półgodzinne karmienie jedną uncją i jak mistrz osiągnęła cel. Jej ciało spuchło aż do rozmiaru dostatecznie dużego na odzież dla wcześniaków, która luźno zwisała z jej drobnych ramion. Rurki, przewody i taśma klejąca po kolei opuszczały jej ciało. Stała się wolna.
Tej pierwszej nocy nie mogłem zrozumieć, jak ją zostawię. Nie trwało długo, zanim zdałem sobie sprawę, że zrobiliśmy cokolwiek innego; nasze życie kręciło się wokół OIOM-u. Spędziliśmy więcej godzin na jawie w sterylnych ścianach szpitala niż z naszym zdezorientowanym mopsem w domu. Siedząc obok niej każdego dnia, możliwość zasypiania w nocy była bardzo potrzebną ulgą. Wspierani wiedząc, że wrócimy za kilka krótkich godzin, mieliśmy gdzie oddychać, odpocząć i spróbować się zrelaksować. Względny spokój był mile widziany i niepokojący. A kiedy stwierdziliśmy, że nasze wyścigowe umysły z tego dnia uniemożliwiły chwilę wytchnienia, jej najnowsza aktualizacja była dostępna tylko przez telefon.
Kiedy odchodziliśmy ostatnim razem, każdemu krokowi w dół holu towarzyszył skrzypiący wózek, który niósł fotelik naszego dziecka na wolność. Za drzwiami i do windy naraz poczuł się skandalicznie i ekscytująco. Oboje, mój mąż i ja, niezliczoną ilość razy przechodziliśmy obok recepcji NICU; stało się to naszą nową normą. Ostatnim razem, kiedy odeszliśmy, mieliśmy świtę. Pielęgniarka, która przyszła, upewniła się, że dotarliśmy do samochodu w porządku. Ordynans pomagał nam nieść nasze rzeczy, ponieważ w jej pokoju było więcej rzeczy osobistych, niż przypuszczałem. W końcu praktycznie się wprowadziliśmy.
Kiedy odjeżdżaliśmy, w końcu zostawiliśmy za sobą ograniczenia OIOM-u i z radością powitaliśmy pobłażanie sobie na świeżym powietrzu. Walcząc z codziennym lękiem przed murami szpitala, nauczyliśmy się, jak opiekować się naszą córką. Odkryliśmy, że jest silniejsza niż ujawniało jej trzyfuntowe ciało. Zyskaliśmy siłę, której potrzebują wcześniacy.
Odejście tej pierwszej nocy było najtrudniejszą rzeczą, jaką kiedykolwiek zrobiłem. Ale teraz widzę, że to też był dopiero początek jednego z największych osiągnięć mojego życia. Noc, w którą odeszliśmy, była tylko krótką chwilą. Liczyła się cała reszta, która się wydarzyła.