Wiem, co czeka mojego przyjaciela, i to jest do bani

Utrata rodzica uczyniła mnie lepszym przyjacielem
PeopleImages / iStock

Kiedy u mojego taty zdiagnozowano raka przełyku w IV stopniu zaawansowania w 2012 roku, to mnie oślepiło. Godzinami rozmawiałem z nim i jego lekarzami, próbując ustalić, co się wydarzy w najbliższych miesiącach. Płakałam, stresowałam się objadaniem lodami, źle traktowałam męża, bo tak bardzo się bałam. Pranie się rozłożyło, kurz na stoliku do kawy był gruby na cal i ledwo pamiętałam, żeby umyć włosy. Z każdym mijającym dniem pojawiała się kolejna nowa, ogromna informacja do przetworzenia: schematy chemioterapii, protokoły leków i powikłania medyczne.

Moje życie legło w gruzach i nie spałam w nocy, przerażona córka, przerażona utratą ojca, płacząca, ponieważ moje szkolenie pielęgniarskie nie mogło uratować jedynej osoby, którą najbardziej chciałam uratować. Czułem się bezradny i zły w dobre dni, mściwy i zgorzkniały w złe. Rak zniszczył każdą normalność, jaką czułam jako matka, żona i córka.

I byłam wkurzona.

Byłem w rozsypce i potrzebowałem wszelkiej pomocy, jaką mogłem uzyskać od otaczających mnie osób. Zwróciłem się do moich przyjaciół o pocieszenie i pomoc w przetwarzaniu moich uczuć, a oni zebrali się wokół mnie.

Miałem przyjaciół, którzy biegali obok mnie, kiedy musiałem biec ze złością w moim tempie „Nienawidzę raka”, przyjaciół, którzy pozwalali mi dzwonić z korytarzy sklepu spożywczego, kiedy nie mogłem znieść jeszcze jednego słowa o wartościach laboratoryjnych i opiekę hospicyjną. A mój najlepszy przyjaciel – mój mąż – trzymał mnie, gdy gniewnie płakałam gorącymi łzami frustracji, a on milcząco milczał, kiedy obiad składał się z makaronu i sera z pudełka przez trzy noce. Zaatakowałem tych, którzy byli mi najbliżsi, a oni, na swoją korzyść, kochali mnie przez to.

A kiedy mój tata zmarł w październiku 2012 roku, w moich najciemniejszych dniach, moi przyjaciele okazali mi życzliwość, o której nigdy nie myślałem, że jest możliwa. W dniu pogrzebu mojego ojca przyjaciółka wysłała mojej rodzinie śniadanie z sześcioma stanami, ponieważ wiedziała, że ​​nikt z nas nie będzie pamiętał o jedzeniu przed wyjazdem. W tych chwilach, kiedy łaska moich przyjaźni była tak widoczna, obiecywałem sobie, że zapłacę dalej. Ślubowałem, że będę przyjacielem, którego otrzymałem, kiedy najbardziej potrzebuję pomocy.

Od śmierci mojego taty minęły cztery lata i straciłam rachubę, ilu moich przyjaciół od tamtej pory straciło rodziców. Stałem z nimi na pogrzebach, przynosiłem im jedzenie, które nie pochodzi z Włoch (serio, po śmierci mojego taty dostaliśmy dziewięć lasagne. Przynieś smażonego kurczaka, ludzie) i wysyłałem im prezenty, które upamiętniają ich ukochaną osobę, a nie kwiaty, które umarły Kilka dni później. Stałem się lepszym przyjacielem w kryzysie i to jest jedyny jasny punkt w utracie mojego ojca.

Chociaż stałem się biegły w namacalnej pomocy w kryzysie, nie stało się łatwiejsze, gdy przyjaciel mówi mi, że ich rodzic otrzymał druzgocącą diagnozę raka. Ten moment, w którym mój przyjaciel patrzy na mnie, i widzę tę samą udrękę, którą odczuwałem w tych pierwszych dniach po tym, jak wyrok śmierci mojego taty został wydany przez lekarza o łagodnych oczach.

Wiem, co czeka mojego przyjaciela, i to jest do bani. Chcę ją osłonić przed nieuchronnym bólem, jaki wywołuje jej ostatni oddech. Chcę jej powiedzieć, żeby kupiła brzydką suknię pogrzebową, której nigdy więcej nie założy, żeby nie musiała bez celu wędrować po Targecie w noc poprzedzającą pogrzeb. Chcę jej powiedzieć, żeby zapamiętała ręce matki, ponieważ prawdopodobnie zapomni, jak wyglądają, co jest dziwnie niepokojące. Chcę jej powiedzieć, że będzie miała irracjonalne myśli o matce zmarzniętej w ziemi lub wizje matki w sklepie spożywczym, które są tak realne, że będzie chciała zwymiotować w przejściu ze zbożami.

Chcę, żeby wiedziała, że ​​wypije za dużo w miesiącach po śmierci matki i będzie chciała bić idiotów, którzy mówią „czas leczy wszystkie rany”. Chcę, żeby wiedziała, że ​​nigdy nie będzie mogła usiąść w kościele bez wspomnień o trumnie w przejściu i że chór zawsze gra „Amazing Grace” w dni, w których najbardziej za nią tęsknisz. Chcę jej powiedzieć, że śmiech staje się udręką w tych pierwszych kilku miesiącach i że domy pogrzebowe pobierają opłatę za wszystko, aż do małych kartek modlitewnych.

Ale nie powiem jej tych rzeczy. Jeszcze nie. Ponieważ odkryje je sama, w swoim czasie, w swojej własnej podróży. Na razie po cichu wysłucham jej udręki, podniosę ją na złe dni i naleję obfite ilości wina, kiedy będzie musiała się od tego wszystkiego odłączyć. I przypomnę jej, że jestem żywym dowodem na to, że może przeżyć utratę rodzica i że śmiech wróci z czasem na jej usta.

I na końcu będę tam, by trzymać ją za rękę, kiedy dołączy do klubu „Lost A Parent Club” – takiego, o którego istnieniu jeszcze nie wie.